Historia naszego kraju pełna jest niewykorzystanych szans. Okazuje się, że z wyciąganiem wniosków z nauk przeszłości jako społeczeństwo mamy istotny problem, więc szanse marnujemy także i obecnie. Jedną z nich jest potencjał jaki niesie produkcja aronii w Polsce. Z uwagi na skoncentrowanie większości areału światowych plantacji u nas, a także bazując na wielu dekadach doświadczeń w przetwórstwie tego cennego dla ludzkiego zdrowia owocu można by stworzyć nie jeden lecz wiele produktów unikalnych w skali świata, niepowtarzalnych i wyjątkowych. Tylko, że nikomu na tym nie zależy.
Jak duży faktycznie jest aroniowy rynek?
Wiele się mówi, że nasz kraj jest aroniowym hegemonem, potęgą w zakresie produkcji cierpkich jagód. W ostatnich latach zawirowania klimatyczne dotykają różne części Polski istotnie wpływając na wielkość produkcji w poszczególnych gospodarstwach z sezonu na sezon. W skali kraju zbiory corocznie są jednak wyjątkowo stabilne jak na ogrodniczą branże i oscylują wokół pułapu 40 tys. t. Niestety, stabilne są także ceny po jakich skupowane są owoce. Te wahają się w zakresie 1,0-1,2 zł/kg, z czego plantator w 2023 roku przekazujący swój plon do firmy pośredniczącej w skupie realnie liczyć może na 55-75 gr/zł netto. W każdym razie rynek ten wart jest rocznie ok. 40-50 mln zł. To „pryszcz” w porównaniu np. do rynku jabłek a w odniesieniu do sektorów typowo rolniczych, jak zboża, kwota ta jest w ogóle nie zauważalna. Jest to z jednej strony problem, a z drugiej spora szansa. Relatywnie łatwo byłoby tę branżę sensownie poukładać w oparciu o system kontraktacji wielkości produkcji i w oparciu o ceny, które nie rujnowałyby przetwórców ale też dawałyby szansę plantatorom na godne życie i choć minimalne perspektywy na utrzymanie produkcji, jej modernizacje czy przynajmniej ograniczone inwestycje albo i rozwój, jeśli korzystne sygnały napływałyby z rynku, a więc i ze strony odbiorców. Mogłoby na nim znaleźć się nie tylko miejsce dla tzw. dużego przemysłu, ale i mniejszych graczy, którzy mogli by zagospodarować część rodzimej produkcji.
Czego potrzebujemy?
Przede wszystkim pomysłu. Dosłownie wczoraj miałem okazję rozmawiać z przedstawicielem polskiej nauki zaangażowanym w przetwórstwo. Stwierdził, że należy zorganizować spotkanie naukowców i przedstawicieli rządu by wspólnie zastanowić się co dalej robić, gdyż jak cytuję: „dużo aronii w Polsce produkujemy, ale nie da się jej sensownie przetwarzać”. Kompletnie się z taką tezą nie zgadzam, a mając w pamięci jałowe spotkania plantatorów i przetwórców z przedstawicielami MRiRW w których jako reprezentant mediów branżowych uczestniczyłem, szybko zakończyłem rozmowę na ten temat. W mojej ocenie nie można liczyć na polityków, choćby nawet i w wyborczym roku. Kolejne spotkania, wspólne picie kawy i wygłaszanie patetycznym tonem ogólników nie odmieni sytuacji. Kluczem do jej polepszenia mogą okazać się małe i średnie przetwórnie wytwarzające dziesiątki różnych aroniowych produktów o niebagatelnych właściwościach prozdrowotnych. Odbudowa i wzmocnienie tzw. średniego przetwórstwa może doprowadzić do zagospodarowania części a może nawet i całego surowca dostępnego w polskich gospodarstwach. Dobry produkt wymaga jednak umiejętnej i efektywnej promocji, a ta kosztuje. Plantatorzy, którzy od lat sprzedają aronie po stawkach niegwarantujących opłacalności produkcji wystarczających środków na nią nie mają bo i mieć nie mogą, a nadto, nie są zainteresowani łączeniem sił, współdziałaniem. Efektywne zaangażowanie influencerów – sportowców, aktorów, publicystów, którzy promowaliby regularną konsumpcję produktów na bazie aronii finansowo przekracza zaś możliwości nawet największych indywidualnych plantatorów.
Co się właściwie dzieje?
Daleki jestem od szerszenia teorii spiskowych, ale przytoczę pojawiające się głosy w branży o próbie wywarcia wpływu na wynik wyborów parlamentarnych w Polsce poprzez wzmożenie niezadowolenia na polskiej wsi. Wydaje się to nierealne, ale w kontekście słów niemieckiego polityka Manfreda Webera o zwalczaniu partii aktualnie dzierżącej władze w Polsce i wobec skupienia największych zakładów przetwórczych w niemieckich rękach, definitywnie wykluczyć się tego przecież nie da. W każdym razie trudno logicznie wytłumaczyć fakt, że maliny i porzeczki czarne warte były w 2023 roku zaledwie 1/6 tego, co w ubiegłym sezonie, a stawki za aronię w skupach podaje się w dobie utrzymującej się wysokiej inflacji w groszach a nie w złotówkach. Jak wiele już razy wcześniej, ogrodnicy znaleźli się w matni. Latami układali realizowany przez siebie biznes np. po kątem produkcji aronii – zakupili ziemię, maszyny, nabywali cenne umiejętności i doświadczenia. Uszczypliwe rady osób niezwiązanych z rolnictwem w stylu „jak ci się nie podoba, to zmień pracę” są w takiej sytuacji niezwykle trudne do zrealizowania. Ale może część plantatorów tak właśnie postąpi. Aronia przez wiodącego gracza na polskim rynku skupowana ma być podobno do wtorku-środy 35 tygodnia. Pewna grupa osób, zwłaszcza nieposiadająca własnych kombajnów, z uwagi na niskie ceny owoców nie przeprowadzi zbiorów, a inni po prostu nie zdążą. Po co zatem dalej utrzymywać plantacje? Aroniowy dramat dopełnia się na naszych oczach.