Wraz z początkiem maja na straganach i w marketach zaczęły pojawiać się pierwsze truskawki. Jedne – błyszczące, idealnie czerwone, równo ułożone w plastikowych pudełkach. Inne – nieco mniejsze, miękkie, czasem z przebarwieniami. Jedne podpisane jako „Hiszpania” lub „Grecja”, drugie – z dumą opatrzone hasłem „polska truskawka”. Teoretycznie wybór jest prosty. A jednak nie jest.
Polskie czy z importu?
W przestrzeni internetowej rozlała się fala komentarzy, z których wyłania się obraz nie tylko gustów smakowych Polaków, ale też ich frustracji, nadziei i obaw. Gdzieś między zdjęciami owoców a deklaracjami konsumenckimi widać więcej niż tylko spór o smak – widać pęknięcie w zaufaniu do rynku i samego sensu „patriotyzmu zakupowego”.
Nie brakuje głosów zdecydowanych. „Zawsze wybiorę polskie!” – pisze ktoś z przekonaniem. Inna osoba wtóruje: „Wolę dopłacić i wspierać swoich, przynajmniej wiem, co jem”. Ale zaraz obok pojawia się sceptycyzm: „Jak polskie będą w tej samej cenie co zagraniczne i tej samej jakości, to wybiorę polskie. Na razie wybieram cenę i jakość”. Dla wielu cena nie jest już tylko jednym z czynników – to element decydujący. Gdy truskawki importowane kosztują 16 zł/kg a krajowe prawie 3 x tyle (40 zł/kg), wybór staje się mniej moralny, a bardziej życiowy.


Brak zrozumienia. Polskie wczesne truskawki nie mogą być tanie
Zderzenie ideałów z realiami widać również w komentarzach, które uderzają w producentów i pośredników. W oczach niektórych komentujących polscy rolnicy stali się ofiarą własnych ambicji. „Zachłanność i pazerność” – padają mocne słowa. Inni bronią ich, przypominając, że w Polsce nie ma ani takiej ilości słońca, ani taniej siły roboczej jak w Hiszpanii czy Grecji. Uprawy pod osłonami, ogrzewane tunele, wysokie koszty pracy – wszystko to wpływa na ostateczną cenę. „To nie chciwość, to rachunek ekonomiczny” – odpowiadają ci, którzy patrzą na sprawę bardziej realnie.
Między tymi biegunami rozciąga się przestrzeń niepewności. Komentarze pełne są niedowierzania – czy to, co kupujemy jako „polskie”, faktycznie pochodzi z polskiego pola? „Hiszpańska w skrzynce z napisem ‘Polska’ – kto to sprawdza?”, pyta ktoś z goryczą. Brak zaufania do etykiet, podejrzenia o manipulacje, a także doświadczenia z nieświeżym towarem tylko pogłębiają wątpliwości. Obawy nie są bezpodstawne – wielu spekulantów sprzedaje importowane truskawki jako polskie, uzyskując nawet dwukrotną przebitkę wobec ceny zakupowej. Handel nie zna litości, nie opiera się na sentymentach!
Czy polskie truskawki w maju to luksus?
Niektórzy komentujący przywołują logikę sezonowości. Przypominają, że maj to dopiero początek krajowego sezonu i nie ma się co dziwić, że zagraniczne truskawki są w tym okresie tańsze i bardziej dostępne. „Naturalny sezon na polskie truskawki to czerwiec. W maju to jeszcze luksus, nie standard”, zauważa ktoś, kto wyraźnie stara się tonować emocje.
Wbrew pozorom, ta truskawkowa debata nie jest błaha. Dyskusja wokół truskawek to mikroportret polskiego społeczeństwa: zderzenie idei patriotyzmu konsumenckiego z realiami ekonomicznymi, frustracją wobec rynku, brakiem zaufania i walką o jakość życia.
Jak ujął to jeden z internautów: „Wygra portfel kupującego.”
Na końcu pozostaje pytanie, które z pozoru jest proste: co wybierasz – polskie czy tańsze? Ale odpowiedź na nie okazuje się znacznie bardziej złożona niż wybór przy sklepowej ladzie. Bo często to nie smak decyduje, ale portfel. A ten – jak wiadomo – nie zna narodowości.














